środa, 21 sierpnia 2013

13. Łzy, które nic nie zmienią cz 1.

                                              ~L.I.L.A.Y.N.E~



Jak powiedziała Saili, miałyśmy wrócić do lodowego pałacu. Sama nie wiem po co. Z jednej strony było to chyba oczywiste, że musiałyśmy uratować tych dwóch idiotów. Chociaż jednego z nich wolałabym tam zostawić i nigdy więcej nie oglądać. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu, jednak z trudem udało mi się je powstrzymać.
- Lili, czy ty... płaczesz? - Młodsza siostra podeszła do mnie, spoglądając się ze zmartwieniem.
- Nie, nie. Wszystko w porządku. - Skłamałam. - Chodźmy już lepiej. - Wstałam i ruszyłam przed siebie, a Saili potruchtała za mną.


Noc nadeszła szybciej, niż mogłam się tego spodziewać. Na kobaltowe sklepienie nieba wdarł się zachłanny cień, który zdarł jakiekolwiek oznaki słońca, a wpuścił jasny księżyc, który miał panować na czas nocy.
       Siedziałyśmy razem z Saili na gałęzi jednego z drzew, skryte pomiędzy liśćmi. Lodowy Pałać miałyśmy praktycznie na wyciągnięcie łapy, toteż z tego miejsca był on doskonale widoczny. Marmurowe ściany pokryte licznymi kryształkami lodu, który mienił się w świetle tysiącem kolorów. Szyby wykonane były również z kolorowego szkła, które mieniło się w słońcu. Największe wrażenie jednak robił wielki ogród, który otaczał zamek ze wszystkich stron. Pełno w nim było egzotycznych roślin, oraz kwiatów, które pachniały cudnie. Gdyby ktoś nie wiedział, kogo to jest zamek, pomyślałby, że nie ma w nim żadnego zła. Jak bardzo by się mylił jednak.
       Nie minęła chwila, a wszystkie światła w zamku zgasły. To był właśnie ten moment.
- Saili, ruszamy. - Spojrzałam się na siostrę, na co ta kiwnęła porozumiewawczo głową. Obje wzbiłyśmy się w powietrze, lecąc w kierunku tak dobrze znanego, a zarazem tak znienawidzonego nam miejsca.
       Mimo później pory, zawsze przy bramie stali strażnicy, którzy pilnowali porządku w nocy. Szybkim ruchem pozbyłyśmy się ich, wślizgując tym sposobem do środka. Rozejrzałyśmy się badawczo. Na ścianach porozstawiane były pochodzie, które wydawały z siebie jasne, niebieskie światło, rozświetlając lodowe korytarze zamku.
- Saili, Ty idź poszukać pomieszczenia z celami. Powinno być pod zamkiem. Ja muszę coś załatwić.
- Ale.. Uważaj na siebie, proszę. - Załkała. Przytuliłam ją najmocniej jak tylko mogłam.
- Obiecuję, ale ty też nie daj się zabić. Mamy się tutaj spotkać znowu, rozumiesz? - Wilczyca kiwnęła głową, uśmiechając się dumnie, po czym pobiegła w swoją stronę.
       Westchnęłam głęboko, kierując się w stronę sali tronowej. Tym razem nie mogłam już pohamować łez, które same cisnęły mi się do oczu. Wiedziałam, że to co się stanie... Nie wszyscy wyjdziemy z tego cało. Tak bardzo chciałam, aby to wszystko dobrze się skończyło. Chciałam jeszcze raz ujrzeć uśmiechniętą twarz Saili, gdy jest naprawdę szczęśliwa.
Siostrzyczko, błagam... Wybacz mi... Przez łzy nie widziałam dokładnie drogi, jednak łapy same instynktownie niosły mnie przed siebie. Śmierć jest okrutna. Wybaczcie mi wszyscy.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~♥~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tak, wiem, że krótko, ale wena nie pozwala mi na zbytnie szaleństwo ;) Ważne, że notka jest bo mnie już cholera brała, że nic się tutaj nie dzieję. Mam nadzieję, że wybaczycie, tak więc komentujcie moi kochani i wyczekujcie sprawozdania ze strony Saili :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz